Pomoc duchowa

Niepublikowane świadectwa z XX TWU i wcześniejszych

Po roku przerwy, XX TWU był bardzo wyczekiwany. Tydzień wcześniej przystąpiłam do generalnej spowiedzi, aby z czystym sercem wychwalać Pana. Choć trapiły mnie różne rzeczy, ten wieczór był dla mnie przede wszystkim modlitwą za innych. Prosiłam też o dar nowego życia, ale zawsze poddawałam tę prośbę woli Bożej. W kościele spędziliśmy niemal 5 godzin i to nie był łatwy czas dla mojego kręgosłupa, którego zmiany przysparzały mi od lat wiele bólu i utrudnień. W tym czasie mijało 6 tygodni odkąd po raz kolejny chodziłam na rehabilitację z nastawianiem kręgosłupa, zastrzyki już nie pomagały, ból ciągle ten sam lub wręcz narastający, obejmujący kolejne fragmenty kręgosłupa, ograniczający ruchy i możliwość normalnego funkcjonowania. Trwałam jednak w swojej modlitwie. I choć nie prosiłam o uzdrowienie, po TWU, w niedzielę rano po raz pierwszy od wielu tygodni obudziłam się bez bólu, z pełną możliwością ruchów. Nie prosiłam, a Pan mnie uzdrowił! Kiedy podczas TWU Pan przemówił do małżeństw borykających się z niepłodnością i zapewnił, że teraz małżeństwa te stają się płodne, łzy popłynęły mi po policzkach. Tak długo się staraliśmy z mężem. Lekarz dał nam ostatnią szansę, a w razie niepowodzenia (po wielu badaniach i moim zabiegu ginekologicznym), zapowiedział, że nie będzie w stanie nam pomóc i w  takiej sytuacji będziemy musieli udać się do kliniki leczenia niepłodności. Uprzedził również, że w naszym przypadku najprawdopodobniej zostanie nam na początek zaproponowana inseminacja... Wiedzieliśmy, że to będzie dla nas propozycja nie do przyjęcia. Ja już tylko myślałam o udaniu się do ośrodka adopcyjnego. Mój mąż ciągle bardzo wierzył, a moja nadzieja na posiadanie własnego dziecka była już dość nikła. Ale po tym, co usłyszałam na TWU, wiedziałam, że Pan nigdy nie rzuca słów na wiatr. Dziś jest 14 stycznia, a ja jestem w 12 tygodniu ciąży. Nasza mała dziecinka ma już ok. 6 cm i jest największym szczęściem, jakim Pan mógł nas obdarzyć! Chwała Tobie Panie! Ty jesteś naszym Przyjacielem, Lekarzem, Uzdrowicielem i Wspomożycielem!

Dagmara, 32 lata


XX Tyski Wieczór Uwielbienia był moim drugim spotkaniem z Żywym Jezusem, moim Panem. Modliłam się o dzieciątko dla mojego syna i  synowej. Po tej mszy powiedziałam im, że ja prosiłam Pana Jezusa, ale wy też musicie Go poprosić. W Wigilię Bożego Narodzenia zadzwonił do mnie syn – Kasia jest w ciąży, mieli nam powiedzieć osobiście za tydzień, ale chcieli, żebyśmy razem z nimi mogli się już cieszyć z tego Bożego Błogosławieństwa. Pod koniec lipca urodzi się mój wnuczek albo wnuczka. Panie Jezu, dziękuję za to, że pobłogosławiłeś moim dzieciom i nam – dziadkom. Wielbię Cię, Panie, i kocham za wszystkie łaski, którymi obdarzasz mnie i moją rodzinę. Chwała Tobie Panie!

Alina


Mija rok, kiedy po raz pierwszy uczestniczyłam w Tyskim Wieczorze Uwielbienia. Od tego czasu wiele się pozmieniało w mym życiu. XVIII TWU był dla mnie niesamowity. Wychowałam się w rodzinie katolickiej, ale nie żyłam jak prawdziwy katolik. Jadąc na ten wieczór nie wiedziałam, jak wielkie jest działanie Ducha Św., jak wieloma łaskami Jezus obdarza ludzi. Żyłam w grzechu nieczystości, kilka lat wcześniej nosiłam, nieświadoma tego, co oznacza, symbol (krzyżyk egipski), który, jak się później okazało, oznacza rozwiązłość seksualną (ważne, żeby przestrzec każdego przed różnymi symbolami złego). I choć żadne ze słów nie padły bezpośrednio do mnie, po tym wieczorze moje życie zaczęło się zmieniać. Rozpadł się mój kilkuletni związek z mężczyzną, z którym żyłam w  nieczystości. Odbyłam spowiedź generalną, zaczęłam częściej uczęszczać na msze św., wstąpiłam też do pewnej wspólnoty, w której poznałam niesamowitych ludzi żyjących Słowem Bożym na co dzień. Choć na tej nowej drodze wiele razy upadłam, nie chcę już życia bez Jezusa. Chwała Panu!

Dominika


XVI Tyski Wieczór Uwielbienia był moim pierwszym wieczorem. Przyznam, że przyjechałam tam z ciekawości i nie spodziewałam się tego, co zobaczyłam. Było mi to wszystko takie dziwne i, choć jestem - wtedy jeszcze tak myślałam - bardzo wierzącą osobą, to jednak miałam wątpliwości co do uzdrowień i do opętań. Dzisiaj już wiem, jak bardzo się myliłam myśląc, że moja wiara jest wielka. Pan Jezus stopniowo pokazywał mi, jak słaba jest moja wiara. Na moim drugim i trzecim Wieczorze czułam się znacznie lepiej i już nie było mi wszystko tak obce. Modliłam się i prosiłam, że jeśli Jezus naprawdę jest z nami i  słyszy moje modlitwy, to niech da mi jakiś znak. W myślach bardzo chciałam, by kapłan podszedł do mnie z monstrancją i mnie pobłogosławił, jednak im bardziej mi zależało i czekałam na to, tym bardziej nic z  tego nie było. Byłam troszkę zawiedziona, ale pomyślałam, że cierpliwie poczekam. Na trzecim moim wieczorze znowu gnębiły mnie myśli, czy te uzdrowienia i opętania są prawdziwe - znowu czekałam i nic. Mój czwarty Tyski Wieczór Uwielbienia był tym szczególnym dla mnie. Wtedy było już zupełnie inaczej, potrafiłam się wyciszyć i skupić wyłącznie na modlitwie, i nie prosiłam już, żeby Jezus dał mi jakiś znak. Byłam tak rozmodlona, że nie nie zauważyłam kapłana, który przeszedł obok mnie z  monstrancją. Nagle mój mąż mówi mi, żebym się odwróciła do tyłu. Kiedy się odwróciłam, kapłan był już daleko za mną i zdawało się, że już nie wróci. Po chwili jednak kapłan zatrzymał się i powoli zaczął odwracać się w moją stronę, po czym powoli podszedł prosto do mnie, aby mnie pobłogosławić. Pomyślałam wtedy: „Jezu, usłyszałeś mnie”. Jezus przyszedł do mnie nie wtedy, kiedy o to prosiłam, tylko w najmniej oczekiwanym momencie dał mi poznać, że jest ze mną. Chwilę później rozwiał moje kolejne wątpliwości co do opętania, ponieważ myślałam sobie, że jak nie zobaczę na własne oczy, to nie uwierzę. Parę minut później dosłownie dwa metry ode mnie doszło do manifestacji. Bardzo się wystraszyłam, bo ten głos, który słyszałam, nie był naturalny, był taki nieludzki. Mimo to dalej nie wierzyłam. Pomyślałam sobie, że jak nie zobaczę twarzy, to nie uwierzę. W tym momencie odwróciłam się w jego kierunku i - to był jakby ułamek sekundy, ale wystarczyło żeby widzieć to, co chciałam zobaczyć: jego przerażającą twarz - patrzył prosto na mnie - i wtedy zrozumiałam, że czegoś takiego nie da się udawać. Było mi bardzo wstyd, że musiałam dostać tyle dowodów, żeby w końcu uwierzyć. Dodam jeszcze, że opętana osoba była zastawiona kapłanami, tak że nikt nie mógł jej zobaczyć. Mnie jednak Pan Jezus to umożliwił, by mi znów pokazać, jak mała jest moja wiara. Pan Jezus wiedział jednak, że jest coś jeszcze, co mnie nurtuje. Uzdrowienia: czy są prawdziwe? Niby wierzyłam, ale z wątpliwościami. Wtedy pomyślałam, że gdybym poznała taką uzdrowioną osobę osobiście, tobym uwierzyła. W końcu nadszedł mój piąty Tyski Wieczór, na którym jak zawsze dostaliśmy kartki z pieśniami, na których można pisać swoje świadectwa. Tak się złożyło, że na drugi dzień pojechaliśmy z mężem w odwiedziny do szpitala do mojej mamy. Mąż zabrał tę kartkę i zostawił na stole. Wróciliśmy do domu. Jak później się okazało, pielęgniarka, która zauważyła tę kartkę, spytała moją mamę, kto jeździ na te wieczory, i sama potwierdziła, że długi czas jeździła na Tyskie Wieczory ze swoją niewidomą mamą, aż któregoś dnia Jezus zwrócił się do niej po imieniu. Kiedy wróciły do domu, mama odzyskała wzrok. To był dla mnie kolejny dowód, że Jezus żyje i zna wszystkie nasze myśli i potrzeby. Wiem też, że Jezus nas kocha i walczy o każdego, tylko my sami musimy tego chcieć, bo On daje wybór każdemu. Chwała Panu!

Renata, 29 lat


Pierwszy raz na Tyskim Wieczorze Uwielbienia byłam w październiku 2011. Pojechałam tam wtedy z synem. Ucieszyłam się, że zgodził się ze mną pojechać, bo bardzo się martwiłam, gdyż ostatnią jego dewizą było: poszaleć i umrzeć młodo. Bałam się, żeby sobie czegoś nie zrobił, ale trudno było mu cokolwiek wytłumaczyć. Postanowiłam powierzyć jego i całą rodzinę Jezusowi. Wtedy usłyszałam słowa do kobiety, która przyjechała z  synem i powierza Bogu swoją rodzinę, że mam się nie martwić, i że Jezus jest ze mną..., i że mi wszystko wybaczył. Wszystko to było niezwykłe: i  łzy, które same płynęły, i stłuczone kolano, które przestało boleć i  mogłam swobodnie klęczeć, ale to był dopiero początek wydarzeń, które miały nastąpić, i wielkich przemian w moim życiu. Miesiąc później miałam wypadek samochodowy. Mój syn, który prowadził, myślał, że nie żyję, i  miał okazję się przekonać, jak czuje się człowiek, który traci kogoś bliskiego. Więcej już nie usłyszałam od niego, że życie jest bez sensu, a  ja mogłam się przekonać, co znaczy, że Jezus jest ze mną, i poczuć Jego obecność i niesamowite uczucie szczęścia, że jestem pod Jego opieką. Na następnych Wieczorach Uwielbienia zrozumiałam też, że słowa, że "wszystko mi przebaczył", były po to, żebym nie bała się śmierci, a to, że tak łatwo było mi znieść ból obrażeń, to dlatego, że On niósł ten krzyż ze mną. Teraz każda codzienna Msza św. jest dla mnie cennym darem, bo mogę się spotkać się z Nim w Eucharystii. Od tej pory z  niecierpliwością czekam na każdy następny Wieczór Uwielbienia, który umacnia moją wiarę i miłość. Dziękuję Ci, Jezu, że zająłeś się moimi sprawami i zmieniłeś moje życie. Chwała Panu!

Urszula


Pragnę złożyć moje świadectwo z kilku Tyskich Wieczorów Uwielbienia. Dopiero teraz udało mi się zdobyć na opisanie łask, jakie otrzymałam od Jezusa na tych spotkaniach modlitewnych. Po raz pierwszy w 2008 r. Jezus uzdrowił mnie z bólów głowy, które często dokuczały mi od wielu lat. Gdy kapłan przechodził z Jezusem Eucharystycznym, zatrzymał się przede mną przez dłuższą chwilę. Potem poczułam we włosach jakby dotknięcie palcem. Nie rozumiałam tego. Jednak po dwóch latach miałam badanie komputerowe głowy i okazało się, że mam łagodnego guza na mózgu. Był zwapniony w około 70 % i przez ostatnie 3 lata badań kontrolnych guz nie rośnie. Jestem wdzięczna Jezusowi za to uzdrowienie. Na kolejnym Wieczorze Uwielbienia modliłam się o to, aby moja córka urodziła dziecko. Córka leczyła się, bo nie mogła zajść w ciążę. Nie czekałam długo na odpowiedź Jezusa. Około 9 miesięcy później trzymałam na ręku zdrową wnuczkę i widziałam szczęście mojej córki. Na następnym Wieczorze Uwielbienia prosiłam Jezusa, aby pomógł mi przyprowadzić moje dzieci na to wyjątkowe spotkanie i udało się. Córki przyszły modlić się ze mną. To wyjątkowe doświadczenie wzmocniło ich wiarę. Od 2009 roku modliłam się o zdrowie dla mojej mamy chorej na raka piersi. Po operacji, naświetlaniach i leczeniu farmakologicznym choroba zatrzymała się i  przez 4 lata nie ma przerzutów. Jestem wdzięczna Jezusowi, że uzdrawia moją mamę. Na kolejnych Wieczorach Uwielbienia Jezus uzdrowił moje kolano, po kilku miesiącach cierpień ból zniknął bez stosowania lekarstw. Nie mogłam przebaczyć mojemu mężowi krzywd i zranień, których doświadczyłam w trakcie małżeństwa. Nosiłam w sobie liczne urazy. Jezus zabrał to wszystko i uzdrowił mnie. Owoce moich modlitw i spotkań z  Jezusem na Tyskich Wieczorach Uwielbienia są piękne. Jestem wdzięczna Jezusowi, wszystkim kapłanom i osobom świeckim, które organizują te piękne spotkania modlitewne.

Anna



Świadectwa z XXI TWU

O planowanym wyjeździe na XXI Tyski Wieczór Uwielbienia dowiedziałem się z ogłoszeń duszpasterskich w mojej parafii. Mimo że nie interesowałem się grupowymi wyjazdami, zwłaszcza w porze zimowej (strach przed rozmaitymi infekcjami grypopodobnymi), coś w środku podpowiadało mi, żeby tam pojechać. Tuż przed wyjściem z przedsionka kościoła zawróciłem i poszedłem się zapisać. Z jednej strony byłem ciekawy obejrzenia zjawisk nadprzyrodzonych, o których mówiono, natomiast z  drugiej próbował zniechęcić mnie strach przed tym, co może nieoczekiwanego wydarzyć się z moją osobą. Po zapoznaniu się z  dostępnymi na stronie Centrum Duchowości świadectwami i innymi materiałami, nie miałem już wątpliwości – muszę tam być. Od ponad trzech lat cierpiałem na problemy z oskrzelami. Głównym problemem był bardzo obficie wydzielający się lepki śluz, na którego odksztuszanie potrzebowałem nawet kilku godzin dobowo. Oprócz tego w ostatnim czasie zaczęło pojawiać się uczucie ucisku w rejonie oskrzeli i związane z tym duszności. Kiedy Jezus Chrystus ukryty w Najświętszym Sakramencie chodził między ludźmi i zatrzymał się kilka metrów przede mną, poczułem, że On chce mi pomóc. Czułem się zupełnie niegodny dostąpienia takiej łaski. Po chwili, gdy proszono o uzdrowienie wszystkich osób mających problemy z drogami oddechowymi, poczułem jak gorący, „ognisty” powiew wychodzi z oskrzeli, uchodząc przez gardło i nos na zewnątrz. Zniknął ucisk i dokuczliwy śluz. Oddech stał się zadziwiająco łatwy, bez żadnych przeszkód, i tak już pozostało. Od tej chwili każdy mój kolejny oddech, każde wciągnięcie powietrza do płuc nieustanie przypomina mi o tym niewyobrażalnym cudzie, jaki uczynił Pan. Chwała Panu!

Stanisław, 32 lata


Po raz pierwszy uczestniczyłam w Tyskim Wieczorze Uwielbienia w  październiku 2012 roku. Kościół był pełny. Stałam w przedsionku, a było bardzo zimno. Powiedziałam: Panie Jezu bardzo chcę tu być, ale nie wytrzymam; nie wystoję, ponieważ bardzo bolą mnie biodra i kolana, i  zmarznę – przeziębię się. Od początku Eucharystii i modlitwy zostałam jakby porwana do gorącej modlitwy. Prosiłam też o moje uzdrowienie i za moich bliskich. Dobry Bóg dał mi tyle sił, że mogłam stać do samego końca (ok. 4 godziny). Było mi zimno. Na drugi dzień wstałam jak zwykle z  bólem stawów. Powiedziałam: dobrze Panie Jezu – skoro taka jest twoja wola. Następnego dnia bolało mnie trochę mniej. W następnym dniu było jeszcze lepiej. Czułam, ze jestem uzdrawiana. Po kilku dniach boleści ustąpiły całkowicie. Minęło już sześć miesięcy i nie odczuwam bólu. Mogę chodzić, wychodzić po schodach bez bólu (…) Jezu, kocham Cię, uwielbiam Cię, jesteś niezawodnym Przyjacielem.!

Janina, lat 74


XXI TWU był moim pierwszym, wystarczającym by odmienić całkowicie moje życie. Przed spotkaniem z Panem, byłam pogrążona w lękach, obawach, natręctwach myślowych, dochodziło już do tego, że panicznie bałam się każdej myśli, bałam się jej destrukcyjnego wpływu na moje życie, wierząc, że każda myśl wyrządzi krzywdę mnie i innym, a Bóg nie będzie w  stanie temu zapobiec. Źle sypiałam, zaczęłam mieć fizyczne objawy typowej nerwicy lękowej. W tym czasie szukałam Boga, modliłam się, zwłaszcza do Matki Boskiej. Gdy zwracałam się do serca Jezusa Chrystusa, nie czułam tego… przez to, iż wcześniej sięgnęłam po zła książkę, która zamiast mnie przybliżyć do Jego serca, oddaliła mnie, ale próbowałam, udawałam, starałam się oszukać Jego i siebie, przez wzgląd na miłość jaką kiedyś do Niego czułam… Teraz już wiem, że kocha mnie taką jaką jestem, nie muszę nic udawać, ani wybielać się, przychodzę do Niego z  każdym problemem a pomoc zawsze nadchodzi z nieba… Wiele razy zastanawiałam się czy pójść do psychologa, ta myśl przegrywała z wiarą, że moim psychologiem jest Bóg, jeśli zechce wyleczy mnie. Szczerze mówiąc, sceptycznie podchodziłam do tego typu spotkań, tak naprawdę nie miałam ochoty przyjechać, ale po przeczytaniu świadectw z poprzednich Tyskich Wieczorów Uwielbienia zrozumiałam, że nie ma siły, która by mnie zatrzymała. Jechałam z wiarą, że wydarzy się cud, nie wiedziałam jeszcze jaki, bo intencji miałam wiele, w samochodzie pomyślałam tylko „Jezu jeśli wyjdę stąd lepsza, pełna wiary w Ciebie, to będzie już cud”. I stało się, to czego tu doświadczyłam, co usłyszałam i zobaczyłam w  Nim, nie jestem w stanie opisać tego słowami, żaden sceptyk czytając w  to nie uwierzy, musiałby to przeżyć. Cztery godziny TWU trwały jak godzina, nawet nie. Doświadczyłam tak OGROMNEJ miłości Jego do nas, że nigdy, przenigdy nie będziemy w stanie kochać tak naszego rodzeństwa, żon, mężów, dzieci, rodziców a tym bardziej obcych ludzi, chociaż dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych, przecież ciągle nad nami pracuje… dotknęłam cząsteczki nieba, pomyślałam tylko „matko, jak tam cudownie jest”, miałam wrażenie, że aniołowie tańczą nad nami, gdy Go uwielbiamy. Zatrzymał się przy mnie 2 razy, fala gorąca i zimna na przemian nawiedzała moje ciało, widziałam jak zabrał wszystkie moje obawy i lęki (wyglądało to jak dym wychodzący z mojego ciała), pokazał mi nawet niedorzeczność moich obaw i usłyszałam głos Jego stojącego przy mnie, słowa skierowane bezpośrednio do mnie „ja wiem o wszystkim, nie martw się już więcej, zabieram to od Ciebie, troszczę się o Twoją rodzinę, małżeństwo, raduj się we mnie, ale uważaj bo wróg będzie atakować”. W  tym momencie, objawy fizyczne odeszły, poczułam nieograniczoną radość, poczucie bezpieczeństwa i szok, na przemian drżałam i płakałam. W tamtym momencie nie do końca zdawałam sobie sprawę z każdego słowa skierowanego do mnie. Teraz już wiem, że nie tylko uzdrowił mnie i  umocnił w sobie, napełnił łaską, wiarą , nadzieją, ale że uzdrawia mnie i  pracuje nade mną każdego dnia. Proces uzdrawiania trwa, bo wróg czasami atakuje, ale z każdym atakiem słabnie, bo ja wzrastam w Jezusie Chrystusie i Matce Boskiej a takie ataki powodują, że z każdym dniem ufam Mu coraz mocniej. Myślę, że znaczące słowa były „raduj się we mnie”, nie wiedziałam co to znaczy, ale po tym spotkaniu pokazał mi, powiedział niejednokrotnie, że mam się nie zamartwiać tylko żyć i  radować się, a troski składać na Niego. Jestem szczęśliwa, że mnie uzdrowił, namaścił, pobłogosławił, umocnił, powołał i UWOLNIŁ. CHWAŁA CI PANIE za to, że nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych, za to, że czynisz cuda we mnie każdego dnia, za to, że mnie zmieniasz, moje otoczenie, za to, że wzrastam w Tobie i z każdym dniem staję się lepszym człowiekiem, lepszym w Tobie i naszej Matce. Dziękuję Ci za to, że pokazałeś mi, że wróg karmi nas kłamstwami i okrada z radości życia, ale w Tobie mogę wszystko, mogę pokonać go ufnością w Tobie.

Monika


W ciągu ostatnich pięciu lat przezywałem głęboki kryzys wiary, który ciągle się pogłębiał. Byłem tego świadomy. Wielokrotnie podejmowałem próby podniesienia się, powrotu do Boga. Po sakramencie pokuty udawało mi się przyjąć Jezusa tylko jeden raz. Sakramenty święte stawały mi się coraz dalsze. Nie zamierzałem przystąpić do spowiedzi na święta Bożego Narodzenia. Tego roku wigilia wypadała w poniedziałek. Dwa dni wcześniej, w sobotę przed obudziłem się i usłyszałem w mojej głowie głos, każący mi pojednać się z Bogiem. Pojechałem 30km do bazyliki, bo tylko jeszcze tam była możliwość spowiedzi. Dostrzegłem to, że za każdym razem nie udawało mi się zmienić swojego życia, ponieważ brakowało w  nim modlitwy. Postanowiłem sobie, że muszę zacząć się modlić bo znów się nie uda. Zacząłem odmawiać brewiarz. odmawiam go do dzisiaj. Mimo wszystko miałem wątpliwości, ciągle rozmyślałem, czy Bóg jest… Wybrałem się na Tyski Wieczór Uwielbienia. To była pierwsza moja modlitwa tego typu. Nigdy wcześniej nie zagłębiłem się w modlitwie tak jak wtedy. Podczas adoracji Najświętszego Sakramentu zobaczyłem, jak dwie osoby zasnęły w Panu. Nie wiedziałem co to jest. Widziałem coś takiego pierwszy raz, niedowierzałem. Nie wierzyłem w to, choć bardzo chciałem. Trzymałem ręce rozłożone, jak kapłan podczas modlitwy, ciągle adorując Najświętszy Sakrament. Po chwili usłyszałem słowa ,,Pan Jezus przychodzi teraz do młodego człowieka, który przed chwilą zobaczył dwie upadające osoby i nie dowierza. Czekam na ciebie, chcę się z tobą spotkać, nie lękaj się”. Moje dłonie były bardzo gorące. Od tej pory nie miałem żadnych wątpliwości. Udało mi się zerwać z grzechami, które niszczyły moje życie, zabijały mnie. Moje życie bardzo się zmieniło. Moja wiara stała się bardzo głęboka. Pozostaję w łasce uświęcającej. Modlę się o  wytrwanie w wierze i ciągle podnoszę sobie poprzeczkę, aby zbliżać się do Boga.

Paweł


Na XXI Tyskim Wieczorze Uwielbienia, który miał miejsce 26 stycznia 2013 r., doznałem uzdrowienia, które dla mnie było czymś trochę dziwnym, a zarazem niezwykłym. Od pewnego czasu miałem problem z nogami. Odczuwałem co jakiś czas bóle w nogach, które były mocne i długo trwały. Podczas Mszy św. zaczęły mi trząść się nogi oraz poczułem wielkie ciepło w nogach, jakby ogień je przenikał. Trwało to przez całą Mszę św. aż do końca Uwielbienia. Nie umiałem zrozumieć, co się dzieje, ponieważ to było bardzo niezwykłe. Na początku myślałem, że to jest skutek tego, iż w kościele jest ciepło. Takie myśli przychodziły mi do końca Mszy św., ale potem, gdy ksiądz wystawił Najświętszy Sakrament i rozpoczęła się modlitwa, zrozumiałem, że to Pan mnie dotyka, że to On chce mnie uzdrowić, że to On chce, abym ja jeszcze bardziej uwierzył w Jego istnienie i w to, że On nade mną czuwa. Potem zacząłem mówić do Pana. Prosiłem Go, aby dalej mnie uzdrawiał i aby uzdrowił także członków mojej rodziny. I tak prosiłem przez pewien czas, aż w końcu Pan powiedział do mnie: "Pragnę uzdrowić twoich bliskich z wszelkiego rodzaju uzależnień." Poczułem ulgę i zacząłem dziękować Bogu za to, że mnie stworzył tak cudownie, przez co mogę Go wychwalać, uwielbiać, radować się Jego istnieniem. Potem usłyszałem, że Pan pragnie uzdrowić teraz Tomasza. Przeszły mnie dreszcze. Od razu wiedziałem, że to do mnie są skierowane słowa Pana. W głębi mojego serca rozpalony był ogień, który ogrzewał mnie całego miłością Bożą. Następnie ksiądz podszedł do mnie z Najświętszym Sakramentem, co spowodowało, że jeszcze bardziej miłość Boga mnie ogarnęła. Wiem, że Pan czuwa nade mną. Chwała Panu!

Tomasz, 16 lat


To był mój trzeci Tyski Wieczór, w którym brałam udział. Przyjeżdżając tutaj nie miałam żadnej konkretnej intencji, ale Bóg wiedział, co jest mi najbardziej potrzebne. Podczas modlitwy, na samym początku doznałam poruszenia serca i mogłam doświadczyć tego, że Bóg mnie kocha. Choć już tyle razy w życiu słyszałam te słowa, to tak naprawdę dopiero tego wieczoru poczułam dobitnie, że tak jest rzeczywiście. Nieraz tak bardzo chciałam doświadczyć odrobiny czułości, miłości, usłyszeć, że jestem dla kogoś kimś ważnym. Mam rodzinę, można powiedzieć, że pozornie niczego w  niej raczej nie brakuje. Ale brakuje – okazywania uczuć, zwykłej rozmowy, czułości. Moja rodzina i ja sama nie potrafimy mówić o własnych uczuciach, emocjach, bardzo mało ze sobą rozmawiamy. Wiem że najbliżsi mnie kochają, ale nie pamiętam, żeby ktokolwiek powiedział mi te słowa wprost, tak po prostu „kocham cię”. A dzisiaj uczynił to sam Bóg! Drugie poruszenie nastąpiło w momencie, gdy prowadzący wskazywał w swej modlitwie na osoby posiadające lęki, kompleksy, niskie poczucie własnej wartości, problemy z akceptacją siebie. Poczułam, że to o mnie, że to wszystko pasuje. Dodatkowo, gdy prowadzący wymienił kilka imion, usłyszałam swoje własne. Bóg także tę sferę mojego życia chciał dziś dotknąć. Ostatnią rzeczą była bliskość Oblicza Jezusa. Podczas modlitwy przez chwilę przemknęła mi myśl, że tak bardzo chciałabym, aby kapłan idąc z Najświętszym Sakramentem, zatrzymał się właśnie przy mnie. Szybko jednak pomyślałam, że tu w kościele jest tak bardzo dużo ludzi, że każdy z pewnością chciałby tego samego, że jest to pragnienie raczej nierealne. Ale jednak Bóg wysłuchał mojej prośby - kapłan przechodząc przez rząd, w którym stałam, zatrzymał się bezpośrednio przede mną i  mogłam spojrzeć prosto na Jezusa. Dziękuję Panu za te wszystkie poruszenia i umocnienie mojej wiary, którego potrzebowałam. Chwała Panu!

Joanna, 23 lata


XXI Tyski Wieczór Uwielbienia był moim pierwszym. Wcześniej modliłam się już taką modlitwą. Na początku miałam nie jechać. Napisał do mnie przyjaciel i zgodziłam się, i przyjechałam. Przez całą mszę świętą cały czas strasznie bolał mnie brzuch i kręgosłup. Obawiałam się też po raz kolejny zakochać. Nie chciałam, żeby ktoś mnie zranił. Nie chciałam po raz kolejny tego przeżywać. Na wystawieniu Najświętszego Sakramentu doznałam spoczynku w Duchu Świętym. Poleciałam na podłogę. Na początku nie potrafiłam zrozumieć ani słowa, które były mówione przez ludzi w  kościele. W pewnym momencie usłyszałam słowa, które przebiły się przez te wszystkie glosy. Usłyszałam: „Marta, nie bój się przyjąć miłości. A  potem będziecie szczęśliwi.” Na początku tego nie rozumiałam. Do końca wieczoru byłam przejęta tym, co się stało. Przestał też mnie bolec brzuch i kręgosłup, i do końca wieczoru nie odczuwałam już bólu. Cieszyłam się, że to mnie Pan tak mocno doświadczył. Wróciłam, a  następnego dnia zrozumiałam, że Pan daje mi ogromną miłość. Przyjęłam ją i jestem naprawdę szczęśliwa.

Marta, 17 lat


To był mój drugi Tyski Wieczór Uwielbienia. Sam do końca nie wiem, czemu pojechałem, może szukać odpowiedzi w końcu na dalsze życie. Msza, Komunia, patrzenie, jak ksiądz ją rozdaje, i myśl, aby zobaczyć w tym kawałku chleba... Takie zmuszanie siebie: „przecież Go przyjąłem, a tu nic, nie czuję tego”. Po Mszy nastąpiła adoracja, a w moich myślach krążyły różne pytania i nadal to samo: Jestem, no i to samo, co zawsze: ludzie i ksiądz i monstrancja. Moje myśli wtedy biegły, może gdzieś jednak usłyszy: „Pozwól uwierzyć w końcu, uwolnij mnie z tego, co dręczy, pozwól poczuć, że jestem dla Ciebie, chociaż dla Ciebie ważny, bo jak na razie tylko to słyszę, i tylko tyle”. W pewnym momencie nastąpiło przejście z monstrancją przez kościół. Intuicyjnie człowiek szedł wzrokiem, nadal myśląc i prosząc. Zapragnąłem wtedy, aby ksiądz podszedł jak najbliżej mnie. Stało się, ksiądz stanął przed mną z  monstrancją. Te kilka centymetrów od twarzy to niby nic, ale to był właśnie ten moment, gdy poczułem, jakby coś mnie zaczęło przygniatać, a w środku jakby coś zaczęło się rwać i uciekać. Spojrzałem na monstrancję, ale wtedy zobaczyłem Jego, jak pochyla się nade mną... Poczucie syna marnotrawnego: myślałem, że dostanę kolejny „ochrzan”, lecz wtedy padły słowa, że Pan właśnie uwalnia mężczyzn ze zniewolenia masturbacją i  pornografią. Wtedy już „poszło”. Czułem, że to do mnie. Łzy popłynęły, a  ja czułem ciepło, gorąco w klatce, zacząłem mocno i ciężko oddychać. Gdybym nie wiedział, co się dzieje, pewnie wybiegłbym z kościoła, dlatego poddałem się Jemu, bo wiedziałem, do czego to zmierza. Zwieńczeniem tego wszystkiego były słowa: „Pan teraz mówi do mężczyzny w  szarej bluzie polarze, aby odrzucił swoje niedowiarstwo i uwierzył”. Spojrzałem na siebie i już wiedziałem... Zamknąłem wtedy oczy i poczułem ciepło, a w uszach zabrzmiały języki, glosolalia. Nigdy wcześniej tak mocno nie poddałem się temu darowi jak wczoraj. Wiedziałem, że zaniedbywałem swoje dary, trzymałem dla siebie: modlitwa, słowo, obrazy. Powiedziałem: „Działaj”. Wtedy, pamiętam, nagle doświadczyłem jedności z  myślą prowadzącego, za kogo potrzeba się modlić, gdy padały proroctwa. Później do głowy wpadały konkretne osoby z mojego życia, z pracy, oraz słowa: „Potrzebuję modlitwy za nich od ciebie”. W tym całym zdarzeniu, nie pamiętam już kiedy, przyszły słowa z J 16, 11-15. Utwierdzają mnie one w przekonaniu, aby nie bać się tego, co dostajemy, bo Bóg chce dać wiele, bo nas potrzebuje. Jesteśmy Jego rękami, głosem, słuchem, nogami. Czas służyć, działać, bo życie już nie będzie takie samo. I jeszcze dbać o to, co się dostało. Chwała Panu!

Marek, 28 lat


Chciałam podzielić się moimi odczuciami z ostatniego, XXI TWU. Wiąże się to bezpośrednio z udziałem we wcześniejszym, XX Wieczorze Uwielbienia, który był pierwszym, na jaki w końcu udało mi się przyjechać. Niesamowitym uczuciem było, gdy mogłam usłyszeć, jak Jezus Chrystus uzdrawia swoich wiernych. Szczególnie przeżyłam moment, w  którym zwracał się do kobiety, która poddała się aborcji. Jednak to, co czułam wtedy, jest nieporównywalne do tego, gdy mogłam usłyszeć, jak parę miesięcy później są odczytywane świadectwa tych uzdrowionych! To się dzieje naprawdę! Bóg może wszystko! Chwała Panu!

Joanna


XXI Wieczór Uwielbienia był moim pierwszym, ale już dziś wiem, że jeśli Bóg pozwoli, będą kolejne. Moje życie stanęło na rozdrożu. Rozsypały się małżeńskie plany. Moje serce przepełnia ból. Jechałam więc do Tychów z ogromną nadzieją, że otrzymam wskazówkę, jak dalej żyć. Że Bóg w  swoim miłosiernym sercu obmyje moje krwawiące serce. Cały wieczór przepełniało mnie ogromne wzruszenie. Co rusz ocierałam cisnące się do oczu łzy, które uniemożliwiały śpiew. Pozostała więc cicha modlitwa. Przyjęcie Komunii św. wywołało głośny szloch. Poczułam Jego dotknięcie. On jest przy mnie! Pociesza mnie! Może nie rozwiązałam tego wieczoru swoich życiowych problemów, upewniłam się jednak, że mam w życiu Pocieszyciela. Najlepszego! Takiego, który będzie przy mnie bez względu na wszystko. Chwała Panu!

Magda


W sobotę 26 stycznia 2013 byłam przeziębiona i nie planowałam wyjazdu na Tyski Wieczór Uwielbienia. Wcześniej byłam dwukrotnie. Jednak pojechałam. Od 11 lat choruję na serce. Groziła mi operacja zastawki. W  czasie adoracji źle się czułam, bolała mnie głowa i gardło. Nie mogłam się skupić ani śpiewać. Trwałam tak w ciemności, patrząc tylko na Jezusa. Kiedy usłyszałam, że teraz Jezus uzdrawia osoby chore na serce, powiedziałam: „Jezu, a może moje serce też uzdrowisz?” Trzy dni później podczas badania pani kardiolog powiedziała, że zastawka 10 lat po plastyce pracuje bez zarzutu i operacja nie jest potrzebna. Jestem szczęśliwa i dziękuję Ci, Jezu, za Twoją wielką Miłość. Chwała Panu!

Danuta, 59 lat


Pragnę podzielić się swoim świadectwem, aby ci, którzy mają wątpliwości, oddali się w ręce Pana, bo On jest światłem i życiem i  każdego, kto się do Niego zwróci, przeprowadzi przez wszystkie drogi życia. XXI Tyski Wieczór Uwielbienia był pierwszym, na który pojechałam. Tego dnia strasznie byłam słaba i w mojej głowie kołatały myśli: Odpuść sobie, po co tam jedziesz. Tym więcej pragnęłam pojednać się z Panem w  sakramencie pokuty. Chciałam to zrobić w swojej parafii, gdzie zawsze o  17 jest spowiedź i wystawienie Przenajświętszego Sakramentu, ale tego dnia nie było spowiednika. Wiedziałam, że to jest znak, że pojednam się na Tyskim Wieczorze Uwielbienia. Kiedy stałam w kościele, byłam cała zalękniona, zdruzgotana, przytłoczona życiem z trzeźwiejącym mężem alkoholikiem, od którego chciałam odejść. Łzy same spływały mi po twarzy, nie mogłam ich powstrzymać. Robiąc rachunek sumienia widziałam bolesne sceny z mojego życia, o których nigdy nie myślałam. Podczas adoracji, modląc się i płacząc, podniosłam oczy i zobaczyłam Pana, który zatrzymał się tuż nade mną. Potem prowadzący wypowiedział słowa: „Teraz, Panie, prosimy Cię, ulecz zranione serca i daj pokój...” - tu padło kilka imion, w tym także moje -  „...Joannie”. Poczułam ogarniające ciepło i nie mogłam złapać oddechu. To był moment, kiedy Pan uleczył moją duszę, doznałam spokoju i radości w sercu. Chwała Panu!

Joanna


Nie jestem przekonana, czy powinnam mówić i pisać o swoich odczuciach po Tyskim Wieczorze Uwielbienia, nie jestem przekonana, ponieważ wydaje mi się to intymnością duszy, która właśnie tam powinna zostać, jednak po namowie pewnego księdza i długich przemyśleniach postanowiłam podzielić się z wami właśnie tym, co mnie dotknęło. Powinnam zacząć od tego, że nie bardzo chciałam jechać do Tychów. Jestem osobą, która z ogromnym trudem pokazuje i mówi o swoich uczuciach, więc nie uśmiechał mi się wyjazd, gdzie wszyscy otwarcie mówią o miłości i to miłości do Boga, a  przecież ja sama nawet nie byłam pewna, czy w Niego wierzę. Złożyło się tak, a nie inaczej, że jednak pojechałam po raz pierwszy. Dzisiaj wiem, że to nie było przypadkowe. Nie osiągnęłam tam nirwany, nie doświadczyłam objawień, uwolnienia, uzdrowienia, nie spoczęłam w Duchu Świętym, po prostu byłam tam obecna, na początku nawet tylko ciałem. Siedziałam i zastanawiałam się: "Co ja tutaj robię?". Po pewnym czasie klęknęłam, zamknęłam oczy i Bóg sam do mnie przyszedł, nie w  fajerwerkach, ale w ciszy serca. Poczułam, że jest. Tak po prostu i  zwyczajnie. Nie jako ostry i surowy, ale delikatny i kochający. Płakałam, długo płakałam, i w tej chwili zobaczyłam, jak długo żyłam daleko, jak szukałam nie tam, gdzie powinnam. Jakieś cudowne ciepło napłynęło tego wieczoru do mojej duszy. Cieszę się, że tam byłam. Myślę, że wszystko to, co wydarzyło się w moim życiu, wszystkie zranienia, zwątpienia, że to wszystko musiało się wydarzyć, bym dopiero teraz dostrzegła taki łaskawy obraz Boga i odnalazła Jego obecność. Boże, bądź uwielbiony!

Weronika, 20 lat


Nazywam się Piotr. Za cztery miesiące ukończę 60 lat. Piszę te słowa na drugi dzień po zdarzeniu, aby nic nie uronić z tego, czego doświadczyłem osobiście. 26 stycznia 2013 roku zawiozłem grupkę chętnych do uczestniczenia w XXI Tyskim Wieczorze Uwielbienia. Nigdy nie myślałem, aby wybrać się indywidualnie na te czuwania, ale skoro już przyjechałem, to osobiście także brałem udział w tej ceremonii drugi już raz. Tym razem wspólnie z żoną. Po mszy św. zgodnie z informacją podaną przez księży prowadzących postanowiliśmy pójść do auli Jana Pawła II, gdyż w kościele ścisk był niemiłosierny i nie było miejsca, aby rozłożyć przyniesione ze sobą stołeczki. Faktycznie w auli był luksus i  usiedliśmy na krzesłach w przedostatnim rzędzie. Po wystawieniu Najświętszego Sakramentu i dłuższej chwili skupienia w pozycji klęczącej zacząłem się wpatrywać w przedstawionego nam Chrystusa. Po dłuższej chwili zaczęło mi się wydawać, że Biały Krążek w monstrancji zaczyna jakby być coraz bardziej niebieski. Na koniec tego złudzenia chyba zaczął lekko świecić. Było to bardzo realistyczne, a jednocześnie jakieś wewnętrzne ciepło przeszło mnie od klatki piersiowej do czubka głowy. Z wrażenia łzy popłynęły mi po policzkach, że chyba osobiście doświadczyłem obecności Chrystusa. Było to jednak wrażenie krótkotrwałe, raptem kilkadziesiąt sekund i dalej wsłuchiwałem się w śpiewy i  modlitwy prowadzone w kościele. Po dłuższej chwili kapłan zdjął monstrancję, aby błogosławić zebranych. W tym momencie coś wewnętrznie mną szarpnęło w bok tak, że musiałem oprzeć się o żonę aby nie upaść. Potrąciłem nawet stojące za mną krzesło. Znowu poczułem ten jakiś bliżej nieokreślony żar i wewnętrzne dygotanie. Było to także odczucie krótkotrwałe. Zacząłem powierzać siebie obecnemu tu Chrystusowi, bo miałem wrażenie, że faktycznie jest obecny wśród nas. Modliłem się za siostrzeńca, który jest ateistą, i całą moją rodzinę. W myślach łączyłem się także z tymi wszystkimi ludźmi, za których modlono się w kościele. Czułem, że muszę się stopić w jedno z tymi uczestnikami w kościele, i że to właśnie zbiorowa modlitwa przynosi skutki. Trzeci raz doświadczyłem osobistej ingerencji we mnie, jak w kościele wymieniano wszystkie te choroby, które polecane są Chrystusowi. I teraz znowu biały krążek w  monstrancji robił się coraz bardziej niebieski i znowu żar ogarnął mnie wewnętrznie. Zacząłem dygotać i myślałem, że zacznę krzyczeć. Jednocześnie znowu łzy pociekły mi po policzkach, tak że nie nadążałem ich wycierać. Ściskałem jednocześnie rękę żony, która myślała, że chwycił mnie jakiś atak. Po tym wszystkim poczułem niesłychaną ulgę i  odprężenie. Siedziałem tylko na krześle i powoli przychodziłem do siebie. W moim wieku, jak prawie każdego, zawsze pobolewa kręgosłup, szczególnie w okolicach lędźwi, i mięśnie karku, gdyż dużo jeżdżę samochodem. Na razie mniej mnie boli, ale wszystko zostawiam woli Bożej. Może coś tam we mnie uleczył, a może zdarzy się coś innego. Doświadczyłem przed kilku laty uzdrowienia w bazylice pszowskiej, kiedy podczas mszy św. chwycił mnie nagły ból w klatce piersiowej. Po oddaniu siebie w opiekę Matce Bożej i całkowitemu zawierzeniu się Jej woli ból ustał. Wtedy i obecnie było to bardzo realistyczne i subiektywne odczucie. Myślę, że jednak Ktoś wielki nad nami czuwa. Wystarczy tylko Mu zawierzyć. Po upływie dwóch tygodni od Tyskiego Wieczoru Uwielbienia stwierdzam, że bóle w karku i lędźwiach jednak ustąpiły. Czuję tylko lekki ucisk w tych miejscach, ale już nie boli tak ostro. Chwała Chrystusowi!

Piotr, 59 lat


To był mój kolejny Tyski Wieczór Uwielbienia, nie wiem już który. Jestem kapłanem i od kiedy mieszkam w Tychach, mam możliwość uczestniczenia w każdym Wieczorze Uwielbienia i staram się być. Pamiętam, że wcześniej pokonywałem kilkadziesiąt kilometrów, by móc uczestniczyć w modlitwie i wielbieniu Boga w Tychach. Po skończonych odwiedzinach duszpasterskich zdecydowałem się, że idę. Nie miałem większych oczekiwań. Chciałem łączyć się w modlitwie budując naszą wspólnotę oazową, oddać Chrystusowi te wszystkie trudne sprawy i tych wszystkich, których odwiedzałem na kolędzie. Chciałem również oddać Panu siebie, moje zadania, obowiązki i tych, których przeze mnie kształtuje i  prowadzi. Sprawowałem Najświętszą Ofiarę, a kiedy rozpoczęła się adoracja i wielbienie Boga, uświadomiłem sobie, jak wiele jest serc, które czekają na Chrystusa i Jego uzdrawiającą moc. Wspólna modlitwa charyzmatyczna Kościoła stawała się udziałem każdego, komu było dane tam być. Kapłan chodził z Najświętszym Sakramentem po świątyni i  błogosławił ludzi – sam Chrystus przechadzał się pośród nas, uzdrawiał na duszy, na ciele i błogosławił. Wtedy uświadomiłem sobie, że rzeczywiście Pan jest blisko, Ten sam Chrystus wczoraj, dziś i na wieki. Z niecierpliwością czekałem, jak Jezus będzie przechodził obok mnie. Oddawałem Panu to wszystko, co jest udziałem mojego życia, to, co dla mnie i przeze mnie czyni. Prosiłem Go o siły na dalszą posługę. Słysząc proroctwa i widząc, jak osoby zasypiają w Panu, miałem świadomość, że Pan czyni to, co jest Jego wolą. Naocznie daje się nam poznać, że jest On żywy i prawdziwy, że jest naszym najlepszym Lekarzem. Chrystus był coraz bliżej mnie. Zatrzymał się na mojej osobie. Ja swój wzrok utkwiłem w Panu, mówiąc Mu: „Jezu, ufam Tobie, nie jak ja, ale jak Ty, Panie”. Zasnąłem w Panu. Chrystus dotknął mnie, mojego serca, i uzdrowił. Po błogosławieństwie końcowym jedna z sióstr zakonnych skierowała do mnie słowo. To sam Jezus dał mi tę ważną wskazówkę do mojej posługi kapłańskiej. W Jezusie jest moc i siła! I wszystko możemy w Tym, który nas umacnia! Cieszę się, że było mi dane tam być. Po raz kolejny doświadczyłem żywego działania Chrystusa. Chwała Panu!

ks. Grzegorz


Na XXI Tyski Wieczór Uwielbienia pojechałam nie mając jakiejś konkretnej intencji dotyczącej mojej osoby. Raczej chciałam modlić się za innych, a w moim sercu tych intencji zawsze jest sporo. O sobie nigdy nie pamiętam, odkładam swoje sprawy na drugi plan, a może nawet i  znacznie dalej. Chciałam też podczas tej modlitwy spojrzeć na Pana Jezusa z wdzięcznością i uwielbieniem. Już kilka dni przed wyjazdem czułam, że powinnam przystąpić do sakramentu spowiedzi. Jednak każde takie „podejście” sporo mnie kosztuje i często do kratek konfesjonału zaglądam po długiej przerwie z ogromnym lękiem. Podczas Mszy Świętej i  modlitwy czułam, że ciąży na mnie obowiązek skorzystania z tego Sakramentu. Szczególnie, że początek modlitwy także był ukierunkowany pod kątem spowiedzi. Jednak nie do końca rozumiałam, dlaczego aż tak bardzo wszystko we mnie o to woła, nie byłam przygotowana. Po jakimś czasie pomyślałam sobie i skierowałam takie słowa do Pana Jezusa: „Wiesz co, Jezu... Ty to już chyba nie masz mi nic do powiedzenia, szczególnie w takich miejscach, w których jest taki ogrom ludzi, bo ja przecież jestem zamknięta na ludzi, na Ciebie...” Pewna tego, co powiedziałam, „przykucnęłam” sobie na podłogę. Zaraz po tym usłyszałam: „Magdaleno!” Od razu wiedziałam, że to do mnie, spojrzenie mojej bliskiej przyjaciółki także było potwierdzeniem na to, że to do mnie. Ręce zaczęły mi drżeć, polały się łzy, nie potrafiłam przestać płakać, a przy tym złapać oddechu. Pan Jezus powiedział mi, że wszystkie trudności, które przeżywam, biorą się z nieprzebaczenia mamie. Pomyślałam: „No tak...” Nazywam ją szatanem, rozmowy na jej temat urywam, gdy słyszę „jesteś jak Twoja matka”, wpadam w złość. Dla mnie przebaczenie jej równało się z akceptacją tego, co robi, jak się zachowuje. Nigdy nie miałam z nią relacji, od samego początku opuściła mnie emocjonalnie, odkąd pamiętam, zawsze chciałam, by zniknęła z mojego życia, i tak też się stało po rozwodzie rodziców, jednak nawet wtedy zadawała mi kolejne rany. Nawet się za nią nie modliłam. Podczas tego Wieczoru przystąpiłam do sakramentu pokuty i pojednania, by oddać sprawę mamy, a po nim do dziś modlę się o łaskę przebaczenia, nie bronię się przed tą prawdą, a  także czuję ogromne pragnienie częstszego przystępowania do spowiedzi świętej niż do tej pory. Szczególnie myślę o niej podczas codziennej Eucharystii przy słowach: „...i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Kwestia spowiedzi i przebaczenia mamie to dla mnie bardzo trudne sprawy, do końca jeszcze nie wiem, jak się z  nimi uporam. Ufam, że On ma najlepszy plan. Relacja z mamą bardzo negatywnie odbiła się na moim życiu, relacjach z innymi. Dopiero od roku próbuję „układać” i kochać siebie, a przy tym i innych. Od 5 lat mieszkam w domu, w którym mam przykład prawdziwej relacji matki i córki, która ma ogromne znaczenie przy moim uzdrowieniu, więc myślę, że Pan Bóg ma mnie w dobrych rękach. Chwała Panu!

Magdalena, 23 lata


Na Tyskim Wieczorze Uwielbienia byłam po raz trzeci. Z utęsknieniem i  nadzieją czekałam na ten dzień. Ostatnie czasy były dla mnie bardzo trudne, cierpienia duchowe nie odstępowały mnie na krok. Nadzieję czerpałam tylko z modlitwy. Nawet nie pomyślałam o tym, że uzdrowienie dotknie mnie i moją rodzinę tak wyraźnie, tak osobiście. Od wielu lat przytłaczają mnie problemy rodzinne, zwłaszcza na sercu leży mi los moich dzieci, które duchowo oddalają się od Boga i Kościoła. Szczególnie jedna z córek otwarcie okazywała swój bunt, co bolało mnie szczególnie... Ja sama miałam bardzo trudne dzieciństwo, samotność, strach, cierpienie... i w głębi serca żal do rodziców... W pewnym stopniu zgotowaliśmy naszym dzieciom podobny los: czują się przez nas skrzywdzone, mają problemy emocjonalne, choć kochałam i kocham tak, jak potrafiłam. Stanęłam w długiej kolejce do spowiedzi, prosiłam Pana Jezusa o dobrą spowiedź, choć nie potrafiłam się wcześniej skupić. Spowiedź była dla mnie ogromnym darem. Poprzez spowiednika Pan Jezus przekazał mi, że najpierw muszę wybaczyć sama sobie. Zapłakana wstałam od konfesjonału, a tu słyszę, że Pan Jezus uzdrawia rodziny, ich relacje między rodzicami i dziećmi. Jestem szczęśliwa, ale to nie koniec. Padają słowa: "Jest tu matka, która bardzo cierpi z powodu córki, martwi się o jej duszę...” I dalej, że Matce Bożej miłe są moje modlitwy i  abym nie ustawała w nich. Poczułam ciepło i miłość rozlewającą się w  moim sercu, wiedziałam, że to do mnie, bardzo osobiste przesłanie. Że Pan Jezus o wszystkim wie, jest przy mnie, czuwa, zna moje myśli, pragnienia, cierpienia... Od tego czasu problemy nie znikły, nawet w  niektórym stopniu się nasiliły, ale jestem silniejsza, ze zdwojoną siłą modlę się i ofiaruję wszystko Jezusowi, a przede wszystkim wiem, że idę dobrą drogą, najlepszą. Chwała Panu!

Elżbieta


Był to kolejny Wieczór Uwielbienia, w którym uczestniczyłam. Czekam na nie z niecierpliwością. Za każdym razem nabieram sił i ładuję swe akumulatory na dalsze życie i prace. Teraz mniej odczuwam dolegliwości kręgosłupa i nawet nogi mniej mnie bolą – mogę się swobodnie poruszać i  pracować. Jestem nawet – czasem tak myślę – młodsza, niż to było jeszcze pięć lat temu. Chwała Panu!

Maria, 59 lat


Po uczestnictwie w Tyskich Wieczorach Uwielbienia znacznie poprawił się sen. Chwała Panu!

Teresa




Pomoc duchowa